-
W budce u „Marynarza” popijali również niemieccy żandarmi. Gospodarz potrafił wydobywać od nich informacje o zamierzonych obławach, potrafił ich spijać i „załatwić” jak trzeba. Do dziś opowiadają, jak Andruszkiewicz znokautował „banszuca” koło kościółka na Skaryszewskiej: ksiądz z przerażenia przerwał wtedy kazanie. W końcu wojny „Wicuś” przeniósł się do własnego lokalu przy ulicy Brzeskiej. Wkrótce jego restauracja zasłynęła jako osobliwość dzielnicy, gdzie można było dobrze zjeść, dobrze się napić i napatrzeć do woli na wspaniałą postać bosmana. W lokalu nie było mniejszych kieliszków niż „setki”. Specjalnością „Schronu” były — także po wojnie — flaki, pyzy, minogi, golonki, naleśniki, paszteciki, świńskie ryjki i uszy.